sobota, 25 grudnia 2010

Życzenia świąteczne


Święta trwają. W gorączce przygotowań nie wygospodarowałam chwili na spisanie wiadomości dla Was, kochani. No, ale przecież jeszcze nic straconego. Zatem życzę Wam, by te Święta były, w zależności od upodobań, bądź tradycyjne (wypełnione śpiewem kolęd, zapachem piernika, uśmiechem bliskich), bądź wyjątkowe (spontaniczny wyjazd, a może spontaniczni goście?, jakieś małe wariactwo). Życzę, byście w tym czasie odnaleźli chwilę dla siebie, na wspomnienia, refleksje, na to, co lubicie robić. Oby gwiazdka betlejemska zawsze nad Wami świeciła i wskazywała właściwy kierunek w całym przyszłym Roku.

Wasza Neasa

środa, 22 grudnia 2010

Czas dekoracyjny zakończony

Teraz tylko siedzieć, patrzeć i podziwiać:D. Tak trochę zachęcam mojego Męża kochanego, by wydusił z siebie opinię na temat tych wszystkich prób wzbogacenia naszego pokoiku w magiczną atmosferę. I tak pod nosem coś mówił, mruczał, że... ładnie chyba:)
Wczoraj zabrałam się za robienie wieńca. Od samiuśkiego początku, wszystko moje, mojuśkie, aż duma serce rozpycha. Od listopada nad nim myślałam i głowę owemu Mężusiowi suszyłam czy może go skomponować tak, a może coś innego? A wisieć ma, czy leżeć spokojnie na komodzie? Masa ważnych pytań przecież. I wczoraj nastał ten wieczór. Gdy Janeczek ukołysał się do snu czym prędzej zabrałam się do roboty. Uwiłam sobie taki wianuszek ze świorku (jak mawiał mój profesor przybyły prosto z Ukrainy) i przyozdobiłam go skromnie. Bo ja nie lubię przepychu, zbyt dużo świecidełek, za dużo elementów potem nie pasuje do siebie. Jest więc sobie skromniasty i taki ma być. Ostatecznie w towarzystwie czterech dumnych świec leży sobie na komodzie, a na miejscu dla niego przeznaczonym - wiszącym - tuż obok szaszki Lubego zadomowiła się jemioła z czerwoną kokardą. Nie mogło też zabraknąć pierniczków i dla zapachu i dla wyglądu. Dlatego też wiszą sobie takie pod półką regałową.







A dzisiaj zawędrowałam na swój ulubiony bydgoski pchli targ. I szlag mnie, że tak powiem, jasny trafił. Nawet nie dlatego, że nie dostałam lampy do pokoiku Jasiowego, którą wypatrzyłam dawniej, a której nie kupiłam, bo wtedy potrzebna nie była ( a trzeba było choćby na wszelki wypadek). Tylko dlatego, że gapa jestem, fujara normalnie. Idę na targowisko i z daleka śmieją się do mnie dwa wieszaki. Rustykalne, białe, z pięknymi motywami. Niby spore kawałki dechy i już, ale tak ozdobione, że zapragnęłam je mieć. Myślę sobie, pójdę zobaczyć co z tą lampą i rozejrzę się jeszcze co tam ciekawego szefowa ma. Wracam i oczom nie wierzę. Jakieś małżeństwo nie dość, że dotyka (moje!) piękne wieszaki, to jeszcze w tym samym czasie płacą Pani i twierdzą, że zabierają je do domu! I jeszcze bardziej się spieniłam, gdy zobaczyłam, że płacą za nie śmiesznie niską cenę. Tak to jest z fujarami, trzeba było sobie zaklepać a potem oglądać co innego. Mam nauczkę. Jestem przekonana, że tęsknią za mną ...

A tak poza tym, trochę prywatnie, przyznać muszę, że dzisiaj są pierwsze urodziny synka mojego. Wyrósł chłopak przez ten rok, tyle się nauczył, taki postęp zrobił od małego pędraka, po chłopczynę można by rzec. I tak oficjalnie życzę Mu wszędobylskiej dziecięcej radości.



Pozdrowienia dla wszystkich gości

sobota, 18 grudnia 2010

Gdy pomarańcza zakochuje się w goździkach

Jak co roku nastał ten magiczny czas przyciągania, gdy człowiek lgnie do ciepła świec, gdy jabłuszka obłapywane są przez gałązki choinkowe, gdy goździki przytulają swoje małe łepki do pomarańczy... Dzisiaj sobota, więc po cotygodniowych większych porządkach zabrałam się za dekoracje świąteczną. Póki co to dopiero namiastka, ot tak, żeby poczuć ten wyjątkowy zapach, nacieszyć oko specyficznym zestawieniem kolorów, ale jednocześnie nie znudzić się tym wszystkim zbyt wcześnie. W tegorocznych planach mam jeszcze jemiołę kuszącą do skradania całusów, wieniec, który spróbuję sama wykonać i takie tam małe dodatki wcześniej uszyte. Chciałabym, by Jaś od samego początku miał w sobie wrażliwość na estetykę świąteczną. No a niby kto inny jak nie mama ma Mu w tym pomóc? W zeszłym roku On sam był prezentem pod choinkę dla nas, w tym roku chciałabym, Mu sprezentować tak wiele... Nie mówię tylko o drewnianych klockach, (do których próbuje się dokopać, mimo, że są skrzętnie ukryte), ale właśnie o zaszczepieniu uwielbienia do Świąt. Mały jeszcze jest, ale pojętny;)

A to tutaj pod spodem, to właśnie mój mini wystrój. Cyprysik, świeczka, pomarańcze ze swoimi towarzyszami i maleńkie jabłuszka. Właśnie się wszyscy państwo poznają, by w święta wyglądać jeszcze piękniej.




sobota, 4 grudnia 2010

Moje kolejne maleństwa

A to moje kolejne robótki świąteczne. To się nazywa przyjemne z pożytecznym:)






środa, 1 grudnia 2010

Zimowo


A to aniołek, którego kiedyś, dawno temu podarowałam swojej Babci z okazji jej święta. Babci już nie ma w naszym ziemskim życiu, ale zawsze, gdy zapalam "w nim ogień" przypomina mi się jej łagodna twarz. Cieszę się, że do mnie trafił ponownie. Jakoś tak pamięć o ukochanej osobie się wyostrza a światło, które z niego wypływa tworzy bardzo miłą atmosferę.



Orzechy. Te włoskie są prawie jak synonim zimy. Pamiętam, że gdy byłam mała, wraz z nadejściem tej pory roku Tato zaczynał swoje posiedzenia przy piecu kaflowym. Mógł siedzieć przy nim godzinami łupiąc orzechy starym dziadkiem do orzechów i mrucząc pod nosem jakie to one dobre.



Tak, tak, zima zaskoczyła. Nagle i niespodziewania szastnęła swoją białą kiecką, zdmuchnęła srebrzysty pył ze swej dłoni i przypomniała, że jej czas właśnie się zaczyna. A miły to czas przecież. Co mnie obchodzi, że wszyscy narzekają na mróz, na to że szczypie, że czapki nietwarzowe trzeba zakładać (to se kup twarzową i po problemie), że śnieg i z szuflą trzeba latać (a jak nie trzeba, bo robi to kto inny, to przecież zawsze można się poślizgnąć!) Co za marudy. Ja tam lubię zimę. Poszczypie w nos i policzki dla zdrowia, czapki chronią głowę, przez którą najwięcej ciepełka ucieka, a śnieg... Śnieg to zabawa, to nastrój świąteczny, taki estetyczny widok, gdy się rano wstaje a on sobie leży leniwie i tylko błyszczy jakby był zrobiony dla króla. I klimat zimy jest niepowtarzalny. Ciepło domu, świeczuchny pozapalane w kątach herbata miodowo - cytrynowa smakuje inaczej (zwłaszcza po długim spacerze). O zbliżających się Świętach nie wspominam, bo chyba każdy je lubi, chociaż trochę.
Nasz Janek to zimę polubił myślę. Może przez to, że w grudniu rodzony? Zasadniczo już jedną zimę ma za sobą, ale co On tam pamięta. Bobo był małym w zeszłym roku i już. Nie to co teraz, jednoroczny już niemal kawaler:)Tak więc my się zimy nie boimy i na spacery wychodzimy.


Może i Wy polubicie zimę? Nie taka zła, tylko ma trudny charakter, więc trzeba odpowiednio do niej podejść;)